Pierwszego wstrząsu doznał Dziadzia, który pełnił wtedy także prowizorycznie obowiązki naszego wychowawcy. Wytrwny ów gog zaraz na początku roku zapuścił nieostrożną sondę w naszą klasę. Jak się potem wyraził, niegdy jego sonda nie wyniosła na powierzchnię podobnie ohydnych miazmatów niewiedzy i pomieszania pojęć.
Nie dowierzając jeszcze, wezwał do tablicy Pędzelkiewicza i kazał mu napisać pięć kolejnych
liczb "pierwszych". Pędzelkiewicz najpierw się długo zastanawiał, rozdziawiwszy paszczę i wytrzeszczywszy z przerażenia oczy, a potem napisał: 1, 2, 3, 4, 5. Dziadzia zadrżał, ale zapytał, wciąż jeszcze spokojnie:
- Czy naprawdę te wszystkie liczby są pierwsze?
- Nie, nie - odparł niepewnie Pędzelkiewicz.
- A które?
- No, te na początku: jeden, dwa... - odparł Pędzelkiewicz i utknął.
Dziadzia zaśmiał się wtedy straszliwie. Podszedł do tablicy i napisał:
2, 3, 5, 7.
- A może zgodzisz się łaskawie, chłopassju, że to są liczby pierwsze?
Pędzelkiewicz nie zgodził się i z uporem twierdził, że liczba siedem jest liczbą ostatnią.